Nowy Rok to zawsze pasmo kosmicznych wyrzeczeń, astralnych planów i gigantycznych obietnic. "Schudnę, zacznę biegać, zacznę jeść zdrowo..." To zaledwie kilka pomysłów które niczym mantra powtarza większość społeczeństwa na przełomie grudnia i stycznia,do lutego starają się wytrwać w postanowieniach, następnie zapał spada i kolejny przypływ gruntownej przemiany dotyka nas w okolicach Świąt Wielkanocnych. Wrzucę do gara coś dobrego a po Dyngusie wracam do bycia fit i pokazówek na siłowni - czy ma to sens?
Jeśli chodzi o mój sposób odżywiania do już ponad 18 lat temu zadecydowałam, że całkowicie odstawiam ze swojego jadłospisu mięso i nie będę się tu rozdrabniać czy są to stworzenia wodne czy lądowe. Mój jadłospis nie zawiera niczego co posiadało oczka. Nie wynika to tylko z empatii do zwierząt które giną w nieludzkich warunkach - bo byłabym totalną hipokrytką gdybym wmawiała Wam, że to główny powód mojego kulinarnego przewrotu. Od lat nosze skórzane ubrania lub dodatki i nie sądzę abym z tego zrezygnowała w najbliższym czasie. Mięcho wyeliminowałam ze swojego jadłospisu ze względu na wrażenia smakowe. Nie potrafię tolerować aromatu mięsa który dla mnie zbyt mocno przesiąka krwią. Wszędzie wyczuwam ten żelazowy posmak który powoduje u mnie ogromny szczękościsk i torsje. Od małego również, zawsze źle się czułam po zjedzeniu jakiejkolwiek porcji mięsa, to samo tyczyło się tłuszczy zwierzęcych które przepakowane witaminą A+E, najzwyczajniej pachniały mi zjełczałym łojem. Nie wiem czy była to fobia, nie sądzę aby dziecko 6-7 letnie mogło symulować wysypkę itp. Nigdy nie miałam robionych testów pokarmowych sprawdzających faktyczne uczulenie. Po wielu latach męczarni i wybrzydzania, moi rodzice postanowili odpuścić i przestali nękać mnie pokarmami bazującymi na zwierzakach, czasami jeszcze mama próbowała przemycić mi jakąś zupę na rosole mięsnym ale i tak to wyczuwałam i kończyło się awanturą. Doszło nawet do takiego momentu, że bałam się próbować cokolwiek ciepłego bo wszędzie widziałam podstęp :)
Od jakiegoś 9 roku życia jestem "czysta" i nigdy już nie zjadłam niczego mięsiastego. Moje przygody z odżywianiem były różne... Będąc w ostatniej klasie liceum przeszłam na weganizm który trwał parę dobrych miesięcy - chyba 10 miesięcy. Problem pojawił się w chwili kiedy zaczęłam brzydzić się jedzenia, swoje dobowe posiłki ograniczałam do zjedzenia plasterka grejpfruta,deseczki Wasa, łyżki szpinaku i pomidora. Resztę uzupełniałam sokiem grejpfrutowym albo herbatą pita hektolitrami. Waga spadła mi bardzo szybko bo jak dobrze sobie przypominam ważyłam chyba 42 kg. Mój chłopak mógł mnie objąć dłońmi w pasie ale fizycznie czułam się mega słaba, miałam bardzo mało energii a każdy wysiłek sprawiał, że mega dusiło mnie w płucach (była to dodatkowo faza mojej silnej alergii na pyłki ale już to pomińmy). Długo zajęło mi aby chociaż trochę przybrać na masie, starałam się też powoli wprowadzać do swojej diety nabiał aby chociaż trochę zwiększyć ich kaloryczność. Od etapu tego odżywiania mam problem z odczuwaniem głodu. Spożywam posiłki bardziej z faktu - "trzeba zjeść" niż dlatego , że słyszę jak "grzmi" pod splotem słonecznym. Czasami mogę nie dostarczać pożywienia przez 15h i nie czuje potrzeby jedzenia, chyba, że pojawia się migrenowy ból wtedy wiem, że trzeba doładować organizm. Po tych podbojach kulinarnych miałam jeszcze jedną przygodę z pogorszeniem się stanu zdrowia ale wynikało to z porażenia mięśnia twarzowego, przez 1,5 miesiąca nie zamykałam oka ani nie mogłam zginać ust wiec nie miałam możliwości jedzenia, bo wszystko co próbowałam łyknąć najzwyczajniej się wylewało :D Po rehabilitacji wszystko wróciło do normy i od tej pory (2014r) staram się jeść w miarę regularnie, zostałam przy kuchni wegetariańskiej bo taka smakuje mi najbardziej, ale gotuje dużo, eksperymentuje z kuchnią vegańską ale na chwilę obecna nie wyobrażam sobie rezygnacji z białego chudnego sera.
Mimo, iż kuchnia wegetariańska znana jest w Polsce od kilkunastu lat, nadal w niektórych kręgach jest oznaką pewnego rodzaju fanaberii. Wiele osób postrzega to jako modę i neguje moje odżywianie. Największy problem miałam w chwili stosowania postu dr Dąbrowskiej (tutaj o nim piszę). Jadłam swoje standardowe posiłki z eliminacją niektórych produktów spożywczych. Fakt taki hc veganizm sprawił, że faktycznie czułam ogromny przypływ energii. Nie bolały mnie kości ani głowa wręcz przeciwnie czułam się jak młody Bóg. Jedyny szokujący fakt tej diety to spadek 8kg w przeciągu 14 dni. Byłam mocno zdziwiona bo moja waga raczej jest stabilna od kilku lat, czasami waha się o 1,5 kg w jedną drugą stronę ale raczej pokazuję stale jedną liczbę. A jadam różnie, sięgam po pizzę, nie jadam tylko tego co raw, bezglutenowe i bez cukru bo to zupełnie bez sensu. Nie musicie czarować, zgapiać jadłospisów fit mentorek aby żyć zdrowo i wyglądać dobrze.
I stąd mój apel, nie wymyślajcie sobie drakońskich diet, nie zmuszajcie się do jedzenia produktów które Wam nie smakują, organizm sam Wam powie co zjadać w danym momencie. Warto jednak zapamiętać kilka rad które pomogą Wam dokładniej sprecyzować zapotrzebowanie Waszego organizmu w mikro i makroelementy.
Zazwyczaj mamy ciągotki na podjadanie standardowych grup produktów które przepakowane są chemią, oczywiście jeśli raz na jakiś czas pochłoniecie paczkę chipsów czy jakiegoś fastfooda, Wasz organizm nie odczuje tego jak zamach na żywot, ale jeśli chcecie po prostu zdrowiej się odżywiać to spróbujcie mojej metody. Jeśli masz ochotę na:
SŁODYCZE - najprawdopodobniej brakuje Ci magnezu, chromu i wody. W takich momentach najlepiej sięgnąć po ulubione owoce. O dziwo mogą być nawet suszone, ze względu na to, że nawet te poddane procesom słodzenia i tak są zdrowsze niż wysoko kaloryczne batony, ciastka czy pianki.
CZEKOLADĘ - najprawdopodobniej brakuje Ci chromu, magnezu oraz wit.B. Idealnym zamiennikiem będą nasionka dyni lub słonecznika.
CHIPSY albo inne produkty słone są oznaką niedoboru błonnika, elektrolitów i wody -ideałem byłoby zjeść wtedy pieczone warzywa z dużą ilością przypraw, albo wypić wodę z cytryną.
PIECZYWO - najprawdopodobniej odczuwasz spadek energii - cukru w organizmie, pora więc uzupełnić glukozę. Najlepszym produktem do tego będą orzechy albo produkty kaloryczne ale te o niższym indeksie glikemicznym (m.in. chleb z pełnego ziarna, brązowy ryż, marchew surowa, zielone warzywa, pomidory, chudy nabiał, jabłka, orzeszki zamiast zwykłego cukru - fruktoza, a zamiast mlecznej czekolady ta z zawartością kakao powyżej 70%). Dlaczego warto sięgać po produkty o niskim IG?Te z wysoką zawartością szybko podnoszą nam poziom cukru, są pozornym zastrzykiem energii. Pozornym ponieważ ta "moc" nie trwa długo, poziom energii spada szybko i to nawet poniżej początkowego poziomu . Takie wahania nie są zdrowe ponieważ powodują rozchwiania wydzielanej insuliny. Zbyt duża ilość tego hormonu potrafi spowolnić rozpad tkanki tłuszczowej a co najgorzej często prowadzi do jej zwiększenia, zresztą duża ilość insuliny w organizmie wpływa na dłuższą metę destrukcyjnie gdyż zaburza pracę mięśni i prowadzi do katabolizmu czyli ich rozpadu.
Oprócz tych podstawowych zamienników warto wprowadzić do swojego jadłospisu produkty które wpływają na podkręcenie metabolizmu albo mają małą wartość kaloryczną: awokado, jagody, jabłka, kurkumę, chilli, imbir, cytryny, kokosa, grejpfruty, pomidory, granaty, pomarańcze, selera, ogórki, brokuły, kapusty, fasole, chilli, rzeżuchę, cebulę, sałatę, komosę ryżową, owsiankę, amarantusa, grykę, brązowy ryż, indyka, łososia oraz orzechy :).
Ideałem byłoby przestrzeganie PIRAMIDY ŻYWIENIA ustalonej wg WHO czyli Światowej Organizacji Zdrowia. Powinniśmy zaopatrzyć swoją spiżarkę (w kolejności od największego zapotrzebowania) w warzywa + owoce ( powinny stanowić połowę naszego pożywienia), produkty zbożowe ( najlepiej pełnoziarniste ze względu na dużą zawartość błonnika), nabiał ( tak do 2 szkl. mleka dziennie lub porcji, kefiru/ jogurtu/ twarożku). Piramida sugeruje spożywanie mięsa max 2-3 w tygodniu i to też chudego np. z indyka czy wybranych grup ryb. O tłuszczach mówi się dużo ale jedno jest pewne nie może ich zabraknąć w diecie, nie należy jednak ich nadużywać i skupić się na tych które mają więcej wartości dla naszego organizmu.
Oczywiście nie będzie dla Was nowością jeśli wspomnę o minimalnym nawodnieniu ok.2-2,5 l na dobę dla osoby pełnoletniej. Dlaczego, aż tyle? Organizm dziecka wypełnia, aż 75-80% wody z biegiem lat oczywiście rośniemy a co za tym idzie poziom naszego nawodnienie też stanowi mniejszy procent. Osoby dorosłe nawodnione są w 50 - 70% a osoby starsze zaledwie w 46 -50%.
Woda jest niezbędna każdemu organizmowi żywemu, dostarcza organom wewnętrzym składniki, zwalcza zmęczenie, bierze udział w oczyszczaniu organizmu, wspomaga pamięć i koncentrację, przyśpiesza trawienie, reguluję temp. naszego ciała, przynosi ulgę przesuszonym gałkom ocznym a nawet poprawia wygląd i elastyczność skory - to zaledwie kilka przykładów które jak widzicie są znaczące. Dlaczego więc 2l? Spójrzcie na to, człowiek o bardzo małym wysiłku fizycznym traci 300ml wody/ dobę przez wydychane powietrze, ok 500ml/ dobę przez skórę w postaci potu, ok 200ml/ dobę z drogą pokarmową oraz ok 600ml/ dobę przez mocz. Są to minimalne wartości i oczywiście wzrastają z aktywnością fizyczną. Sumując w ciągu doby pozbywamy się minimum 1600ml wody, aby nasz mózg pracował i nie dawał sygnałów w postaci bólu, kołatania serca, spadku nastroju czy senności musimy nawadniać organizm - najlepiej nie samą wodą a tą z dodatkiem cytryny, mięty czy szczypty soli :) Pamiętajcie, że 3% utrata wody to spadek wydajności organizmu o 20% a co za tym idzie obniżenie nastroju, brak siły, leżakowanie i chęć na dirty pleasure.
Tematyka wpisu podskoczyła i obróciła się o 180 stopni, zboczyłam z tematu ale mam nadzieję, że ten wpis chociaż trochę Wam umilił czas i pokazał, że podstawą naszego prawidłowego odżywiania nie jest katowanie organizmu nielubianymi produktami a spożywanie 4-5 urozmaiconych posiłków, solidne nawadnianie oraz słuchanie potrzeb naszego organizmu i zastępowanie niezdrowych przekąsek tymi zdrowszymi :)
Niby dużo a jednak nie tak wiele, przy ograniczeniu cukrów to może przynieść oszałamiające efekty - nie tylko w postaci lepszej sylwetki ale głównie większej witalności i zdrowia :) Dajcie mi znać co najczęściej Wasz organizm podpowiada, na co zazwyczaj macie ochotę, oczywiście mam na myśli strefy kulinarne :)
___________________________________________________________
Niby dużo a jednak nie tak wiele, przy ograniczeniu cukrów to może przynieść oszałamiające efekty - nie tylko w postaci lepszej sylwetki ale głównie większej witalności i zdrowia :) Dajcie mi znać co najczęściej Wasz organizm podpowiada, na co zazwyczaj macie ochotę, oczywiście mam na myśli strefy kulinarne :)
___________________________________________________________
***Wpis ten powstał w ramach blogersko/vlogerskiej akcji „Wyjątkowy rok”, w której udział biorą znani twórcy internetowi, których podlinkuję Wam poniżej.Zachęcam Was do zajrzenia na ich strony aby zobaczyć historie opublikowane w marcu pod hasłem FRESH&GREEN. A TU znajdziecie linki do ich publikacji w tym temacie.
TWOJE ŹRÓDŁO URODY, Czarszka evelyn'sshades of red , rozmyślaniayasminelli, Heyitsalexk , dobrulbloguje, kolorowy kraj, life in colour , BlondeBangs, MadebyGigi, Kerli -Kinga Kerth, Arsenic, Niewyparzona pudernica, Zakochana w kolorkach, Interendo, Codziennośćnasza, Mamatrójki, Esyfloresy fantasmagorie, wblasku Marzeń